W ciągu 3 lat byłam już czterokrotnie żywiona dojelitowo przez zgłębnik nosowo-jelitowy lub nosowo-żołądkowy. Leczenie żywieniowe zawsze bardzo mi pomaga. Uważam, że naprawdę działa cuda. Poprawiły się moje wyniki badań, ogóle samopoczucie i wygląd.
Sondę miałam zakładaną też za każdym razem, gdy czyściłam jelito do kolonoskopii , ponieważ nie byłam wstanie wypić środków przeczyszczających. Nie czułam okropnego smaku, gdy wstrzykiwałam je sobie przez sondę. Wszyscy dziwili się, że zgodziłam się na założenie sondy, a ja podeszłam do tego bardzo optymistycznie. Każde następne zakładanie zgłębnika było coraz mniej nieprzyjemne.
Zawsze ta jedna łezka poleci, przy zakładaniu, ale szybko o tym zapominam. Najgorszy moment jest wtedy, gdy rurka przechodzi z nosa do gardła, potem tylko ją się połyka i już ,,z górki’’.
Ciężki rzut choroby miałam pod koniec 2012 roku, wtedy było bardzo źle. Duża utrata masy ciała, biegunka z krwią, sile bóle, gorączki. W oczekiwaniu na leczenie biologiczne dostałam znowu sondę, tym razem do żołądka. Za każdym razem mając leczenie żywieniowe musiałam być w szpitalu przez 4-6 tygodni. Stan zdrowia znowu się poprawił, przytyłam, pozbyłam się anemii.
Obecnie także jestem na leczeniu żywieniowym dojelitowym przez sondę. Jeszcze w lutym męczyły mnie gorączki, sile bóle i biegunki z krwią, a już w kwietniu poczułam znaczną poprawę. Tym razem leczenie zostało przedłużone do 12 tygodni, po 6 miałam wymieniony zgłębnik. Pozytywne efekty terapii żywieniowej, skłoniły chirurgów do odsunięcia terminu operacji w bliżej nieokreśloną przyszłość. Wkrótce jednak będę miała założoną specjalną
przetokę odżywczą tzw. PEG, dzięki której można prowadzić bezpiecznie żywienie dojelitowe przez dłuższy okres.
Cieszę się, że tym razem mogę być w domu. Mam wypożyczoną pompę, stojak i plecaczek. Preparaty żywieniowe, zestawy do pompy przywiezione przez firmę leżą sobie u mnie w pokoju. Terapia żywieniowa trochę trwa, a korzystając z tego, że mam specjalny plecaczek nie muszę siedzieć w domu przez długie tygodnie. Żywienie mam przez całą dobę, więc wychodzę z całym zaopatrzeniem.
Leczenie żywieniowe powinno trwać 4-6 tygodni, w tym czasie nie warto siedzieć i patrzeć w cztery ściany, jeżeli ma się taką możliwość należy skorzystać i normalnie wychodzić z domu. Obawiałam się wyjścia z rurką w nosie. Bałam się reakcji ludzi. Jednak po wsparciu innych chorujących, postanowiłam , że nie będę się chować tylko dlatego, że mam sondę. Zapakowałam jedzonko, pompę do plecaczka i wyszłam na spacer. Reakcje ludzi były różne. Dzieci, jak to dzieci patrzyły się, pokazywały palcami, pytały rodziców ,,co ta dziewczyna ma w nosie?’’. Starsi ludzie też się przyglądali, dorośli i młodzież uciekają wzrokiem. Przekonałam się, że nie ma się czego bać.
Mam już swoje doświadczenie z sondą, nie przeszkadza mi już rurka w nosie i w gardle. Przy pierwszej sondzie nie umiałam na początku połykać śliny. Teraz wiem dużo więcej, niż wtedy, gdy byłam pierwszy raz na żywieniu. Nie panikuję, gdy sonda się wysunie czy zatka, bo wiem co wtedy zrobić. Niektórzy dziwią się, jak można wytrzymać tak długo bez jedzenia. Odpowiadam, że wystarczy cierpliwość, i silna wola.
Dzięki żywieniu pozbyłam się bólu, który czasem uniemożliwiał codzienne życie. Jeśli teraz nie boli i może nie boleć przez jakiś czas to wytrzymam bez żadnego jedzenia doustnego. Z plecaczkiem chodzę wszędzie; do szkoły, sklepu, do kościoła, jeżdżę komunikacją miejską, jeżdżę na rowerze, spotykam się ze znajomymi, chodzę na kurs angielskiego. Nie przeszkadza mi sonda i całe zaopatrzenie na grzbiecie. Nie warto z niczego rezygnować, nie warto się bać. Sonda to żadna przeszkoda. W końcu jestem normalnym człowiekiem, tylko akurat teraz mam żywienie i jedzonko odżywia mnie przez cała dobę płynąc cieniutką rureczką prosto do żołądka. Musimy walczyć na co dzień i realizować swoje marzenia, nie ważne czy mamy sondę czy nie.
Dzięki temu, że zachorowałam, poznałam wielu wspaniałych ludzi, którzy zawsze mi pomagają i wspierają w trudnych chwilach. U mnie sprawdziło się, że ,,najlepszych przyjaciół poznaje się w biedzie’’. Wiem, że w przyszłości, gdy będzie taka potrzeba to także zgodzę się na żywienie dojelitowe lub pozajelitowe. Wiadomo, że jak przy każdym leczeniu, tak i przy leczeniu dojelitowym mogą pojawić się powikłania. Jednak wiedza, jak sobie radzić z żywieniem sprawia, że są one mniejsze lub wcale nie występują. Teraz wiem, że będąc ,,na żywieniu’’ można cieszyć się życiem i nie pozwolę, żeby to choroba dyktowała mi, jak mam żyć.
ANIA