No ja moge się przyłączyć do Kleopatry pod względem scenariusza - najpierw bardzo aktywna w ruchu kościelnym, animatorka, chórzystka, a potem nagłe otrzeźwienie.
W chwili obecnej jestem osobą nie tyle "niewierzącą", co nie będącą w stanie określić, czy jakikolwiek Bóg jest, czy go nie ma, nie tyle ateizm, co agnostycyzm. A ponieważ nie jestem w stanie tego określić, to zostawiam to z boku i idę żyć dalej. Życie jest dla mnie ważniejsze od rozmyślań metafizycznych. Owszem, prowadzę takowe, ale z reguły zapętluję się na wstędze Mobiusa
Wczoraj byłam na ślubie kościelnym koleżanki - stoję jak inni stoją, siadam jak klęczą, żeby nie urazić jaj rodziny, czy coś. Przekazuję znak pokoju, bo to dla mnie ludzkie, że w takim radosnym dniu jak dzień ślubu ludzie uśmiechają się do siebie i jest między nimi ten pokój. Czekają mnie jeszcze kościelne śluby, pogrzeby, chodzę tak, jakbym szła do USC - urzędnik prosi o powstanie, wstajesz, możesz usiąść, siadasz.
Bardzo trudno mi było w domu to wywalczyć - Mama stwierdziła, że to moje lenistwo, w zasadzie nadal mi nie wierzy, że taki jest mój wybór, ale już to akceptuje. Zdarzały się dyskusje, zdarzały szantaże emocjonalne prawie. Nie chodzę na święta, ale czytam biblię, jak Mama poprosi na Wigilię, bo to opowieść. Wiele elementów tradycji chrześcijańskiej przejęłam, bo tkwiłam w tym po uszy. Ale wiem, że dzieci nie ochrzczę, a pogrzeb będę miała bez księdza, chyba, że ktoś mi zrobi na złość...