S_Gosia pisze:Białe krwinki urosły z 4,6 na 5,8 także imuran dalej młody może brać.
I to jest najważniejsza, najlepsza wiadomość!
S_Gosia pisze:Jest lepiej, jest spokojniej, ale szkoda, że nie jest całkiem dobrze.
I czy w ogóle to możliwe - ta remisja Na razie to takie dla nas odległe, nieosiągalne marzenie...
Tak samo mogłabym napisać o nas, identyko...
S_Gosia pisze:Czasem mam wrażenie, że spodnie zgubi
A. też coś schudł ostatnio.
Inni tego nie dostrzegają, ale ja widzę, a najwyraźniej po spodniach właśnie
S_Gosia pisze:A z plusów - to w klinice poznałam kilka mam dzieci chorych na NZJ - nawiązałam znajomości, nawet powiedziałabym bliskie znajomości i jest mi łatwiej iść do przodu i stawiać czoła nowym wyzwaniom.
On też nadal utrzymuje kilka szpitalnych znajomości
Akurat tak się złożyło, że głównie młodzi ludzie leżeli z nim na sali czy ogólnie przewijali się po oddziale.
S_Gosia pisze:W między czasie byłam u psychologa - chciałam, żeby pani powiedziała mi jak poradzić sobie z myślą o chorobie dziecka, ale nie bardzo umiała mi pomóc. Chciała ze mną pracować, jak ja mam rozmawiać z K.... a tego mi nie było trzeba. Także pani podziękowałam.
Więcej dobrych słów dostanę choćby tu na forum
Ja to niestety w ogóle nie wierzę w psychologię czy psychoterapię.
Leki psychotropowe tak, ale zwykła rozmowa
Jakie jest rozwiązanie na moje nieustanne lęki o męża, że coś się znowu nagle stanie, krwotok czy jakiś napad, ciężka operacja itp. itd.?
Przecież te obawy są uzasadnione w tej chorobie i już go nie raz widziałam w bardzo nieciekawym stanie
Albo koszmary szpitalne, przerażające sny z masą krwi, o operacjach, bólu.
Czasem (jak np. w tej chwili...) to już na siłę coś czytam czy w necie siedzę, bo boję się usnąć z powrotem - nie chcę poznać kontynuacji tego snu.
Żadna rozmowa mi nie pomoże. Taka prawda.
Jeśli przez dłuższy okres czasu będzie już wszystko ok, to pewnie te lęki same przejdą.
I tyle...
I ciekawe, co psycholog powiedziałby na mój jeden zabawny "problem"...
A mianowicie nadal bardzo mi przeszkadza jego blizna po wkłuciu centralnym nad obojczykiem - to jest tak irracjonalne, że aż śmieszne i ja sobie z tego doskonale zdaję sprawę.
Oczywiście nie chodzi tu o wygląd, tylko o to, że strasznie źle i boleśnie mi się to kojarzy, z bardzo przykrym okresem w życiu, z widokiem, jak on się tak męczył itp.
Jak przyznałam to kiedyś koleżance, to stwierdziła, że jestem jakaś dziwna, bo ona sama z siebie to w ogóle by nie dostrzegła tej blizny na pierwszy rzut oka, i żebym lepiej poszła do psychologa
Żadne pogadanki z psychologiem tego nie rozwiążą, więc w końcu rzuciłam mężowi propozycję, żeby sobie wytatuował to miejsce
To przynajmniej będzie REALNE zlikwidowanie problemu, a nie jakaś rozmowa.
Blizny się bardzo ładnie tatuują, moja znajoma dzięki temu nie ma traumy po wypadku, bo wszystkie ślady na ręce pokryła super malunkami - i teraz po przebudzeniu patrzy na fajne dziarki, a nie na blizny.
A wcześniej jedno spojrzenie na rękę, to od razu złe wspomnienia wracały i łzy w oczach.
Może kiepskie porównanie, ale ja mam analogiczną sytuację w tym momencie.
Mąż już ma sporo tatuaży, jeden w tą czy w tamtą
Chociaż niemal centralnie na szyi to niekoniecznie chciał się dziarać, ale cóż.
Gosiu, trzymajcie się zdrowo, oby było coraz lepiej, a w końcu idealnie!