– Nie chcę się obudzić w wieku osiemdziesięciu lat i pomyśleć: „Kurczę, tak bardzo chciałam zrobić to, to i to, ale nie dałam sobie szansy” – mówi Marianna Gierszewska, aktorka znana m.in. z serialu „Pułapka” oraz pacjentka z wrzodziejącym zapaleniem jelita grubego i stomią.
Jacek Hołub: Piętnaście lat to nie jest najlepszy wiek na diagnozę: wrzodziejące zapalenie jelita grubego…
Marianna Gierszewska: – Pierwsze objawy pojawiły się pod koniec gimnazjum: bóle brzucha, coraz częstsze wizyty w toalecie, krew na papierze, zawroty głowy, omdlenia. Poszliśmy do lekarza, który skierował nas do proktologa. Wizyta nie należała do najmilszych. Pan doktor był bardzo niedelikatny. Dał mi do zrozumienia, że mam się spodziewać, że to nowotwór jelita grubego. Później była cała seria badań, po których okazało się, że to wrzodziejące zapalenie jelita grubego.
Pochodzisz z aktorskiej rodziny. Teatr i film były obecne w twoim życiu od dziecka. Czy zawsze chciałaś występować na scenie?
– To było moje marzenie odkąd pamiętam. Gdy miałam trzy latka, zakładałam na głowę rajstopy, brałam do ręki pilot od telewizora i udawałam, że występuję na estradzie dla wielkiej publiczności. Oczywiście tą wielką publicznością była moja najbliższa rodzina. Występy aktorskie, muzyczne, były moją wielką miłością od dziecka, więc tak kierowałam swoje plany i życie, żeby zdać do szkoły teatralnej, śpiewać i grać.
A tu nagle ból brzucha, biegunka, szpital…
– Kiedy przyszła diagnoza, miałam ogromne poczucie niesprawiedliwości, bezsilności. Byłam dorastającą dziewczyną, wchodzącą powoluteńku w młodzieżowy świat: liceum, chłopaki, pierwsze miłości, imprezy… to wszystko mnie ominęło. Lądowałam w szpitalu tak często, że było mi ciężko nadążyć z nauką. A za chwilę matura, chciałam zdawać do szkoły teatralnej. Jak to wszystko połączyć? Wydawało mi się to absolutnie niemożliwe.
Czy wtedy, kiedy leżałaś w szpitalu pod kroplówką wierzyłaś, że możesz zostać aktorką?
– Cały czas miałam w sercu taką nadzieję. Miałam nadzieję, że kolejna terapia zadziała. A jak nie ta, to następne. W pewnym momencie byłam chodzącą apteką. Zaczęło się od sterydów, nie zadziałały, potem pojawiły się leki immunosupresyjne, akupunktura, ziołolecznictwo, czopki, wlewki, diety. Tylko że żadne leczenie nie przynosiło efektów. Mijały kolejne miesiące i lata…
W jednym z wywiadów powiedziałaś, że biegałaś do toalety nawet 60 razy dziennie. Ważyłaś 34 kilogramy, nie mogłaś jeść i wyłaś z bólu.
– Jeżeli tak często chodzisz do toalety, tak bardzo boli, że masz wrażenie, że ktoś ci wbija sztylet i nim kręci, to nie myślisz ani o jedzeniu, ani o normalnym życiu. W domu w czasie rzutu choroby albo leżałam na kanapie, albo siedziałam w toalecie.
W szpitalu było dokładnie tak samo. Mój przypadek był bardzo złośliwy. Lekarze się dziwili jak to jest możliwe, że w ciągu dwóch lat chorowania dziewczyna lata po pięćdziesiąt razy na dobę do toalety. Będąc na lekach. W nocy było to samo. W szpitalu tuż przed operacją zdarzały się sytuacje, że leżałam w pieluszce, nie było nawet sensu żebym wstawała z łóżka. Zresztą, nie miałam na to siły.
To nie jest wejście w dorosłość, o jakim marzy dziewczyna w tym wieku. To było graniczne doświadczenie.
Objawy choroby są widoczne. Ale równie ważne rzeczy dzieją się w psychice. Jak to przeżywałaś w tym najtrudniejszym czasie?
– Wszystkie choroby, które wiążą się z toaletą, z układem pokarmowym, trawieniem, są bardzo wstydliwe. Dlatego nie chcesz się tym z nikim dzielić. Nie czułam się kompletnie rozumiana przez rówieśników. Bo jak wyjaśnić w klasie, że często biegasz do toalety i masz krew na papierze? Jak o tym powiedzieć chłopakom? Jak powiedzieć że nie napijesz się za szkołą piwa? Czułam się w tym wszystkim bardzo osamotniona, bezsilna, bezradna, z poczuciem wyczerpanych nadziei i pytaniem co będzie ze mną dalej. Myślałam, że jeśli tak ma wyglądać moje życie, to ja nie wiem, czy dam radę…
Jestem ogromnie wdzięczna moim rodzicom, którzy zapewnili mi opiekę psychologiczną. Bardzo mi pomogła. Wygadanie się i powiedzenie jak się czujesz do osoby, która nie oceni, zrozumie, daje naprawdę bardzo dużo.
Aż przyszedł dzień operacji usunięcia jelita grubego. Miałaś wtedy osiemnaście lat. Obudziłaś się z workiem stomijnym na brzuchu, za to bez bólu.
– Pamiętam, że gdy obudziłam się na sali pooperacyjnej, pierwsze co zrobiłam, to odsłoniłam kołdrę, żeby zobaczyć co z moim brzuchem. Zobaczyłam woreczek, który jest wielkości dłoni. Moją pierwszą myślą było: „O to było to całe zamieszanie? To nie mogliśmy zrobić tego wcześniej? Tak długo musiałam się tak strasznie męczyć? Przecież to jest tak małe, subtelne.” Oczywiście, miałam rozcięty cały brzuch, więc ból był, ale już nie ten świdrujący, sztyletowy, z czasów choroby.
Stomia uratowała ci życie?
– Tak. Podczas próby kolonoskopii okazało się, że moje jelito jest w takim stanie; pełne wrzodów, ropy i krwi, cienkie jak kartka papieru, że lekarze nie mogą przeprowadzić badania. Stwierdzili, że trzeba mnie natychmiast operować. Trafiłam na stół następnego dnia.
Po zabiegu lekarz powiedział mojemu tacie: „To jelito zabiłoby pańską córkę”. Potem tata przyszedł do mnie na salę, zaszkliły mu się oczy i popłynęły mu łzy. Próbował mi powiedzieć jak najspokojniej potrafił, że to była bardzo poważna operacja.
W jaki sposób stomia odmieniła twoje życie?
– Zaprzyjaźniłam się z nią od razu. Nie wałkowałam za długo tematu: „Kurczę, gdzie moje dawne ciało, mam nieładną bliznę…” Kompletnie się nad tym nie zastanawiałam. Miałam w sobie mnóstwo radości, że jestem, że żyję, że odzyskałam swoje „ja” i zdrowie. Mogłam odstawić wszystkie lekarstwa. Dostałam informację, że jestem stomiczką, jest worek, czy jak ja na niego mówię bardziej subtelnie – woreczek, jest płytka, są kosmetyki, które trzeba używać i nie muszę się traktować jako osoby chorej. Tuż po operacji pojechałam na trzy dni z moją najlepszą przyjaciółką tańczyć nad morze. To był dla mnie powrót do życia z werwą, z pozytywną energią. Zawarłam sama ze sobą umowę, że będę żyła odważnie, bo skoro odzyskałam życie, to powinnam je cenić.
I z tą odwagą i woreczkiem na brzuchu poszłaś na egzamin do szkoły teatralnej, nie przyznając się do tego, że jesteś stomiczką.
– Tak! (Śmiech) Nie powiedziałam, bo nie wiedziałam jak by na to zareagowała komisja. Skrzętnie to ukrywałam przez trzy etapy egzaminu. Dostałam się. Nikt o niczym nie wiedział, bo zakładałam odpowiednie ubrania. Aż wreszcie pojawił się jeden casting, drugi casting, obydwa wygrałam. Szkoła teatralna okazała się miejscem nie dla mnie. Reżim, za dużo struktur, dziwnej hierarchii, z którą nie mogłam sobie poradzić… Nie byłam w stanie uczyć się zawodu, który jest wolnością, w niewoli. Kiedy wygrałam castingi uznałam, że mogę spokojnie ze szkoły odejść i absolutnie tej decyzji nie żałuję. Ale też jestem szczęśliwa, że tam byłam, bo jest to kolejny kamyczek do mojego plecaczka doświadczeń, który na pewno dużo mi dał.
Jak wpadłaś na pomysł, żeby stworzyć markę bielizny dla kobiet ze stomią?
– Już po operacji zaczęłam się zastanawiać, jak dopasować garderobę do woreczka. Zaczęłam od bielizny. Szukałam takiej z naprawdę wysokim stanem, ponad pępek. Mówiłam, że chcę zasłonić bliznę na brzuchu. Odbiłam się od sklepów czterech dużych sieci, wychodziłam z nich zawstydzona, z poczuciem oceny. Zaczęłam więc szukać na stronach sieci zagranicznych. I znalazłam. W Australii.
Wtedy po raz pierwszy porozmawiałam z moim narzeczonym, a dziś mężem, Miłoszem, że warto się zająć tym tematem. Coraz więcej kobiet ma stomię, choruje, trzeba je wspierać. Zaczęłam rysować projekty. Potem zaczęła się kolejna wielka przeprawa, żeby znaleźć kogoś, kto to uszyje. Wreszcie znalazł się jeden bohater, w Bieszczadach. Wprowadziliśmy kilka poprawek, przymierzałam tę bieliznę na sobie, dawałam też do przymiarki innym stomiczkom, z którymi skontaktowałam się przez fundację. Tym sposobem, po półtora roku mieliśmy produkt, z którym mogliśmy wyjść do ludzi.
Tak powstała marka Tutti. Wielu chorych wstydzi się swojego wyglądu, blizn, stomii. Powiedziałaś w jednym z wywiadów, że twoje blizny są świadectwem walki i zwycięstwa.
– To trudny temat. Tak jak wspomniałam, w najgorszym momencie, przed operacją, przy wzroście 164 centymetry ważyłam 34 kilogramy. Skóra i kości. Kiedy chudłam w trakcie choroby, wiele osób mówiło, że mam anoreksję. Nie byli w stanie zrozumieć, dlaczego nie jem, że to nie jest mój wybór, tylko po prostu rezygnowałam z tego instynktownie, żeby ulżyć sobie w bólu.
To co powiedziałeś, o bliznach – tak patrzę na wszystkie nieperfekcyjności, jakie mamy w ciele. Nie ma ciał perfekcyjnych. W mediach, na billboardach i wszędzie widzimy idealne kształty kobiece, tym karmi nas kultura i świat, natomiast rzeczywistość wygląda kompletnie inaczej. Każda osoba ma jakieś nieperfekcyjności, czy to są znamiona, blizny, rozstępy, celullit… Na kobiety wywierana jest bardzo duża presja, a powinnyśmy być dla siebie bardziej delikatne i wyrozumiałe. Niezależnie od tego, jaką historię niesiesz ze sobą, pokochaj ją, polub, zaakceptuj i czerp z niej siłę.
Ty sama zostałaś pokochana. W jaki sposób poznałaś swojego męża, Miłosza?
– To była dosyć śmieszna sytuacja. Miłosz, który nie ma nic wspólnego z aktorstwem miał taki moment, że wymarzyło mu się, że będzie aktorem. Poznaliśmy się na weekendowym warsztacie aktorskim. On nic z tego nie wyniósł, ja nic z tego nie wyniosłam, ale wynieśliśmy siebie. O stomii powiedziałam Miłoszowi na drugim spotkaniu. Między nami już zaiskrzyło, dobrze nam się rozmawiało i czuliśmy, i ja i on, że to zmierza w stronę romantyczną. Nie chciałam być zakłamana, żeby nie mówić długo o swojej chorobie, a potem poczuć się nagle odrzuconą… Chciałam od razu powiedzieć, kawa na ławę…
Więc wywaliłaś na drugiej randce, że chorujesz na wrzodziejące zapalenie jelita grubego i masz stomię?
– Tak! I zapytałam go niepewnie: „Co o tym sądzisz? Nie przeszkadza ci to?” I wtedy Miłosz powiedział mi coś, co mnie urzekło. „Nie ma znaczenia to, co ja o tym sądzę. Ważne jest to, co ty o tym sądzisz. I tak długo, jak ty czujesz się z tym tematem okej, tak długo mnie to w ogóle nie przeszkadza”. No, to od razu była wielka miłość! (Śmiech)
Jak długo jesteście już razem?
– Pięć lat.
I spodziewacie się dziecka.
– Mamy już dwa psy, wspólną firmę, wiele różnych przejść za sobą, i teraz dzieciątko w drodze. Termin mamy wyznaczony na koniec sierpnia, więc będzie letni bobasek. Syn.
Gratulacje. Jak udawało wam się pokonać przeszkody, które pojawiały się w waszym związku, związane z twoją chorobą i stomią?
– We wszystko weszliśmy spokojnie. Pojawiła się między nami naturalna intymność i nigdy z tematem stomii nie było nam niezręcznie. Mamy fajnie skomunikowaną relację i partnerstwo. Jeśli na przykład potrzebowałam zatrzymać się, jak byliśmy w długiej podróży i pójść do toalety, to zawsze mówiłam wprost: „Miłosz, odlepił mi się woreczek. Zaraz będziemy mieli powódź, chyba, że się zatrzymasz”. Z wielu rzeczy żartujemy. Można albo się zawstydzać i zamykać w sobie, albo mówić o tym na głos i się do tego uśmiechać. Warto pracować nad lubieniem siebie i nad miłością do siebie, bo wtedy blizna czy stomia nie jest problemem. Do wszystkiego nabieramy dystansu.
Popularność zawdzięczasz roli Ewy w serialu sensacyjnym TVN „Pułapka”, gdzie zagrałaś u boku Agaty Kuleszy. Pierwszy sezon miał dwumilionową widownię. Ta rola do ciebie przyszła, czy o nią walczyłaś?
– Przyszła do mnie, bardzo niespodziewanie. Już wtedy wiedziałam, że szkoła teatralna nie jest dla mnie i chciałam się z niej jakoś wymiksować, ale jeszcze nie wiedziałam, kurcze, jak. Myślałam: dobra, niech mi wszechświat podpowie. Mieliśmy wtedy egzaminy semestralne, grupowe, wspólnie z widownią. I tak się złożyło, że na tej widowni siedziała reżyserka castingu serialu „Pułapka”… Gdy przeszłam kolejne etapy castingu i usłyszałam: „Zapraszamy cię do projektu”, myślałam, że ktoś mnie wkręca. Nagle znalazłam się na planie. Pierwszy dzień, dwudziesty, sześćdziesiąty… i mamy to! Potem premiera, TVN…
Na planie serialu „Pułapka”
… Czerwony dywan, flesze, wywiady …
Nie jestem osobą, która pływa w sukcesie i tapla się w komplementach. Od razu wiedziałam, że przyszło do mnie coś, z czym mogę zrobić dużo dobrego. Przez te pięć minut, kiedy reflektory są skierowane na mnie, mogę poruszyć jakiś ważny temat. Skoro mam już komplety tej bielizny dla stomiczek, to chciałam zrobić z tego ważną sprawę, a nie tylko stawać na ściankach i pozować do kolejnych zdjęć.
Zdjęcia zrobiłaś sobie sama, ale nie na ściance. Pokazałaś na nich swoją bliznę po operacji i worek stomijny. Dlaczego ty, osoba znana publicznie, aktorka, zdecydowałaś się na taki krok?
W życiu bazuję na zaufaniu i odwadze. Wierzę, że nigdy nie będziemy gotowi na wszystko, do końca, ale trzeba działać, robić, i wychodzić ze strefy komfortu. Wiedziałam, że chcę zrobić coś więcej dla ludzi. Oczywistym wydało mi się, że to musi być moja historia choroby. Nie tylko dla stomiczek i stomików, ale ogólnie dla osób które przechodzą ciężką chorobę, o której boją się mówić, wstydzą się mówić i czują się oceniani. Od dnia, kiedy powiedziałam o swojej stomii do dnia dzisiejszego dostaję mnóstwo wiadomości, maili, ludzie piszą o chorobach, które często nie mają nic wspólnego z jelitami. Okazuje się, że wystarczy, żeby jedna osoba zaczęła o tym mówić, a ludzie się otwierają, szukają wsparcia. Dla mnie to ogromne szczęście, że mogę być tego częścią.
Można powiedzieć, że przełamałaś tabu.
Trochę wyskoczyłam jak Filip z konopi. (Śmiech) Muszę ci się przyznać, że jak już podjęłam wewnętrznie decyzję, że powiem o tym na głos, spotkałam się z bardzo różnymi opiniami. Moja rodzina i przyjaciele mieli skrajnie różne zdania. Były osoby, które mówiły: „Okej, mów, trzymam za ciebie kciuki”. Ale były też takie, które radziły: „Dziecko, absolutnie tego nie rób!”
… Dziewczyno, po co ci to…
„… Zniszczysz sobie karierę! Grasz bez studiów aktorskich, jak o tym powiesz, to nikt cię nie zatrudni!” Przez osoby w moim otoczeniu przemawiało bardzo dużo różnych lęków, ale słucham siebie, a nie głosów z boku. Serducho mi mówiło: „Rób to odważnie i nie przejmuj się tym, co mówią inni”. Po tym, co powiedziałam, dostałam od ludzi tylko wsparcie i miłość.
Aktorstwo to wyczerpujący zawód, nie tylko fizycznie, ale też psychicznie. Jak sobie radzisz ze stresem na castingach, na planie zdjęciowym, na scenie?
– Mam swoją receptę: jak się chcę mniej stresować na scenie czy przy wystąpieniach publicznych, to przede wszystkim wyciszam się w domu. Staram się nad tym pracować. Medytuję, wykonuję ćwiczenia oddechowe, jestem aktywna fizycznie, praktykuję jogę, prowadzę dziennik, w którym wylewam swoje przemyślenia i emocje. Ale też stres nie jest dla mnie przytłaczający, gdy się stresuję, to się stresuję, nie uciekam od tego.
Jedną z twoich pasji jest również śpiewanie. Zaczęłaś jako raperka.
– Tak (śmiech). Na razie jestem w ciąży, więc od tego rapowania się trochę odsunęłam. Sama piszę teksty, muzykę częściowo komponuję sama, i nagrywam. Nie wiem, w którą to pójdzie stronę, przed pandemią były plany płytowe, ale się przesunęły. Muzyka jest bardzo połączona z aktorstwem, więc to nigdy dla mnie nie jest albo-albo. Ostatnio przeczytałam w internecie, że jest coś takiego, jak człowiek ośmiornica, który ma dużo macek i robi wiele rzeczy, każda macka jest od czegoś innego. Chyba jestem takim człowiekiem ośmiornicą, staram się wykorzystywać życie na maksa i nie rezygnować z żadnej pasji dla innej, bo nie chcę się obudzić w wieku osiemdziesięciu lat i pomyśleć: „Kurczę, tak bardzo chciałam zrobić to, to i to, ale nie dałam sobie szansy”.
Wywiad jest skróconą wersją rozmowy, którą można posłuchać na stronie IBDpodcast.pl