Przejdź do treści

Jak wakacje, to najlepiej z J-elitą! Turnus w Beskidach

Jak co roku, po letnim turnusie dla dzieci nad morzem, przyszedł czas na turnus w górach. Tym razem odbył się on w Korbielowie, w Beskidzie Żywieckim. Dla mnie, debiutantki na j-elitowych spotkaniach, wyczekiwany z ogromną niecierpliwością.

W niedzielne popołudnie 21. sierpnia uczestnicy turnusu zaczęli gromadnie szturmować hotel Fero Lux w Korbielowie. Beskidy przywitały nas mało gościnnie, ulewnym deszczem, ale radości ze spotkania fakt ten nie przyćmił. Dla wielu CuDaków było to spotkanie już kolejne, a dla innych pierwsze. Zjawili się i przedstawiciele naszych „władz”, i liczne grono „niefunkcyjnych” z całej Polski, ze swoim rodzinami i przyjaciółmi. Jeden z kolegów przyjechał z maleńkim, półrocznym synkiem Michałkiem, bardzo grzecznym i uroczym bobasem. Byli i czworonożni członkowie rodzin. Nasza Prezes Agnieszka przywiozła suczkę Sonię, która skradła nie tylko moje serce. Urocze stworzonko!

Razem prawie 90 osób! Zapełniliśmy hotel tak szczelnie, że niektórzy musieli kwaterować w pobliskim pensjonacie. Na powitalnej obiadokolacji zjawili się wszyscy, którzy zdążyli już dojechać. Smaczny, acz mało dietetyczny posiłek, szybko zniknął z talerzy. Po nim, w innej części obiektu, zwanym bacówką, powitała wszystkich nieoceniona organizatorka Szaraja i przedstawiła propozycje rekreacyjno-rozrywkowe na cały turnus. Po spotkaniu, rozlokowani w wygodnych pokojach i utrudzeni podróżą, zasnęliśmy  szybko, z nadzieją na lepszą pogodę nazajutrz.

Rano okazało się, że nadzieje były płonne…Deszcz nie chciał opuścić Korbielowa…Ale co tam!  Według przedstawionych poprzedniego wieczora instrukcji szybko wyklarowały się grupy. Dla każdego coś miłego…. Bo to i do „wód”, czyli term pobliskich można pojechać, i na grzyby w las okoliczny, no i w góry, na szlaki… Aż żal, że nie można się rozdwoić! Ja przystałam do grupy, która pod wodzą Marleny poszła szczyty zdobywać. Maszerując dzielnie wdrapaliśmy się na Halę Miziową i Rysiankę, a grupka młodzieży, błądząc na spowitych gęstą mgłą szlakach, zupełnie niechcący zaliczyła nawet Pilsko.

Rajd_Bieszczadzki_1

Wieczorem na obiadokolacji było co opowiadać współbiesiadnikom! Zmęczeni górskimi eskapadami albo zrelaksowani w termach, ale niezmiennie w dobrych humorach, zakończyliśmy pierwszy dzień turnusu. Rano wielu wczorajszych piechurów mocno czuło w mięśniach górskie przechadzki. Niektórzy zdecydowali się zostać tego dnia w hotelu i regenerować nadwyrężone członki w hotelowym  spa. Basen, sauna, jacuzzi… Co kto woli, wszystko było do naszej dyspozycji. Prawdziwy kurort! Byli jednak i tacy, którym żadne zakwasy nie przeszkodziły w kolejnej wyprawie, tym razem polsko-słowackim pograniczem. Podjęłam ten heroiczny wówczas wysiłek i wspierając się nieco mocniej na kijkach, nieco wolniejszym już tempem, podreptałam obranym wcześniej szlakiem. Pogoda znacznie się poprawiła, deszcz odszedł w niepamięć i słoneczko śmiało, choć nie za mocno ogrzewało dzielnych piechurów. Cudowna wyprawa sprawiła, że jakoś tak samo mi się śpiewało pod nosem „Idę w góry cieszyć się życiem”… Tylko „halnego, żeby mu oddać włosy” nie było.

Potem dni upływały już szybko, wypełnione po brzegi atrakcjami, organizowanymi mniej lub bardziej spontanicznie przez niezmordowaną Szaraję i Patkaas. Były i wyprawy piesze, i autokarowe. W różnym tempie i z różną kondycją, zaliczyliśmy wszystkie beskidzkie szczyty, w tym najwyższą Babią Górę, a po drodze Gówniak (ta mało elegancka nazwa pochodzi od bydła wypasanego tam kiedyś, które wiadomo, jak je, to i wydala), Sokolicę, Kępę, no i  Pilsko. W górskich wycieczkach prym wiódł najczęściej peleton m.in. z Leszkiem, moją siostrą Eweliną i naszym panem Doktorem Piotrem, prawdziwym wulkanem energii. Co za piechurzy! Równie dziarsko pokonywała wzniesienia mała 6-letnia Hanusia, prawdziwa górska weteranka. Niejeden turysta mógłby  jej pozazdrościć liczby pieczątek z górskich schronisk w książeczce. Ja najczęściej pochód zamykałam, idąc powoli ale wytrwale, przystając co chwila, żeby uwiecznić aparatem piękne górskie krajobrazy i okazy flory. Obsypane cudownie słodkimi owocami krzewy jeżyn i malin też nie dały mi przejść obojętnie. Okazało się, że owoce prosto z krzaka mi nie szkodzą, nawet w nadmiernej ilości. Cóż, nawożone jedynie czystym, beskidzkim powietrzem…

Rajd_Bieszczadzki_2

Autokarem odwiedziliśmy Żywiec, górę Żar, Orawski Hrad w pobliskiej Słowacji, przepiękny przykład średniowieczno-renesansowe sztuki  architektonicznej i scenerię wielu filmów historycznych – przede wszystkim słynnego „Nosferatu” z 1921 r. Zaliczyliśmy i Jezioro Orawskie, gdzie jak wytrawni  turyści pływaliśmy statkiem wycieczkowym.

Wieczorem po kolacji – biesiada z góralskimi przysmakami, grillowanie kiełbaski. Kto by pamiętał o diecie widząc takie przysmaki. „Gorzko, gorzko” wołaliśmy nie po ich zjedzeniu, ale żeby uczcić dwie pary, które właśnie w czasie turnusu obchodziły swoje jubileusze. Nasza adminka Ania spędzała z nami swój miesiąc miodowy! Potem już tańce przy góralskiej kapeli  i jeszcze dla nienasyconych tancerzy w hotelowym pubie, przy muzyce już bardziej dyskotekowej. Patkaas jako didżej jest niezastąpiona! Na parkiecie zaś nie miał sobie równych Pan Doktor. Nie opuścił ani jednego „kawałka” . „You can dance”, Panie Doktorze !

Kogo nie pociągały taneczne wygibasy, gromadził się w hotelowej  kawiarni. Tam co wieczór pod przewodnictwem Baby, Patkaas i Kamila, spora grupa mniej lub bardziej młodych intelektualistów trenowała szare komórki, grając w różne gry logiczno-strategiczne.

Był czas i na zgłębianie wiedzy medycznej. Co nowego w leczeniu NZJ, zagadnienia dietetyczne, problemy ciężarnych chorych… Wykład Pana Doktora Piotra Albrechta, zorganizowany w któreś popołudnie, został przyjęty z wielkim zainteresowaniem i entuzjazmem. Pytań było mnóstwo. Poprzedził go krótki wstęp przygotowany przez Mamcię na temat działalności i niemałych osiągnięć naszej „ J-elity”.

Codziennie wieczorkiem zbierała się też grupa warsztatowa potrzebująca porady Ani, naszej psycholog. Dla rannych ptaszków przed śniadaniem Ania prowadziła zajęcia jogi. Pobudzone ciała i zrelaksowane umysły wzmagały niektórym apetyty. Szwedzki stół podczas śniadań był nieustannie szturmowany. Oprócz tradycyjnych i bezglutenowych dań śniadaniowych i szerokiego wyboru zimnych i gorących napojów, mieliśmy co dzień spory asortyment odżywczych drinków darowanych przez sponsorów. Wspaniale dodawały energii na górskich szlakach.

Łącząc przyjemne z pożytecznym, obecni na turnusie członkowie Zarządu wraz z Mamcią i koordynatorami Forum, spotkali się pewnego wieczoru na owocnych obradach.

Rajd_Bieszczadzki_3

I nagle… pamiątkowe zdjęcie, pożegnalna kolacja. To już, tak szybko? Kiedy minął cały tydzień? Niejedna łezka z oka popłynęła… Niezliczone podziękowania dla organizatorek, brawa i… zaproszenia na kolejne turnusy. Bo jak wakacje, to najlepiej z „J-elitą”!

Były i nagrody dla najmłodszych uczestników. Zabawki, które dostały dziewczynki, szybko trafiły w ręce dziewczynek całkiem już dużych. Świetnie było poskakać w gumę! Najwięcej kombinacji znała Gosia, mama Piotrusia z Żar.

Razem z dziećmi zostałam nagrodzona i ja z siostrą. To turnusy z „J-elitą” aż tak odmładzają??? Od teraz więc będę jeździć na każdy !

Do zobaczenia !
Alate

Spodobał Ci się ten wpis? Podziel się nim!