Kampinoski Park Narodowy to jedno z tych miejsc na Mazowszu, w którym człowiek zastanawia się, jakim cudem jeszcze istnieją takie oazy natury. Wygląda to jak las, który postanowił być wyjątkowo dobrze zorganizowany – są ścieżki dydaktyczne, kładki, a nawet mapy. Z drugiej strony to wciąż las, więc jeśli zapuścisz się za daleko, prędzej spotkasz dzika niż Wi-Fi.
W jasny sobotni poranek 18 stycznia spotykamy się w Truskawiu – małej wsi u bram parku, której nazwa sugeruje, że można tu znaleźć truskawki. Spoiler: nie można. Pogoda jest zaskakująco przyjemna – słońce przebija się przez gałęzie, a temperatura utrzymuje się na poziomie, który można by określić jako „nieźle jak na styczeń”. Po krótkiej rozgrzewce ruszamy w las – dziesięć osób i piesek Lucky, co wygląda, jakby nigdy w życiu nie miał złego dnia. Jedni z kijkami, inni z rękami w kieszeniach.Nikt tego nie mówi, ale wszyscy wiemy, że to lepsze niż siedzenie w domu.
Kampinos. Zapuszczamy się
Trasa, którą wybieramy, wiedzie przez ścieżkę dydaktyczną „Do Karczmiska,” okrążając rezerwat „Cyganka”. Ścieżka dydaktyczna, dla niewtajemniczonych, oznacza, że co kilkaset metrów znajdziesz tablicę z informacją, że właśnie mijasz coś ważnego. Większość z nas jest zbyt zajęta wystawianiem twarzy do słońca, żeby czytać, co to za coś. Kładki na ścieżce są lekko zmrożone i śliskie. Jeden krok nie tak i już się można pożegnać z dumą. Za to nie ma błota, więc jednak zima ma trochę litości. Wydmy za Karczmiskiem, ku naszej uldze, oferują więcej stabilności niż te zdradzieckie kładki. Łapiemy oddech i udajemy, że mamy formę. Piach skrzypi pod butami, zimne powietrze ciągnie w płuca, w tle szumią drzewa. Na Polanie Zaborowskiej zatrzymujemy się, jak to J-elita, na przerwę toaletową. Idą też w ruch termosy. Rozmowy krążą wokół standardowych tematów: „Ile jeszcze?”, „Kawa czy herbata?”, „Czemu te kijki trzeszczą?” i „Też chciałeś zostać w łóżku?”. Robimy zdjęcia i zamykamy pętlę – przez piaszczyste wały i torfowiska, grądy i martwe natury, które widzisz i myślisz: no fajnie, ale kiedy koniec tego maratonu?
Truskaw na deser
Restauracja „Dziupla” w Truskawiu to miejsce, do którego trafiasz po spacerze i czujesz, że cywilizacja ma swoje plusy. Siadamy przy długim stole i sprawdzamy menu – nic udziwnionego, żadnych quinoa czy tofu z nasionami chia, tylko konkretne jedzenie, które mówi: „zjedz mnie, człowieku, zasłużyłeś”. Zamawiamy więc to, czego człowiek po lesie potrzebuje – rosół z grzybów, kopytka, ciasto z jagodami. Rozmawiamy o wiośnie. Że może rowery, że może dłuższa trasa, że z taką ekipą to nawet na biegun północny. Restauracja powoli się zapełnia, ale my nie mamy zamiaru się spieszyć. Patrzę przez okno na las i myślę, że to całe wędrowanie przez wydmy i bagna ma sens, jeśli na końcu jest dobre jedzenie, kawa i rozmowy o niczym ważnym, które nagle stają się wszystkim, co trzeba do szczęścia.
Jolanta Michalik